Szczerze mówiąc, w ogóle tego nie planowałem. Zapisałem się w ostatniej chwili – w końcu póki co człowiek jest z przepisami na bieżąco i ma dużo wiedzy w głowie. Impulsem był fakt, że sam doradziłem to dwóm kolegom z pokrewnej branży zarządzania. I myśl, że skoro oni, to czemu też nie ja? Efektywny czas przygotowań trwał raptem 8-9 dni, a raczej tyleż wieczorów, bo w ciągu dnia nigdy nie było na nic czasu. O poranku kulminacyjnego dnia pomyślałem sobie filozoficznie, że po prostu będzie, co ma być.
A ponieważ po trzech kolejnych dniach okazało się, że w dniu 7 grudnia 2015 r. zdałem egzamin na licencję syndyka, wygląda na to, że już niedługo będziecie mogli do mnie mówić „Panie syndyku”, a nawet „Panie doradco restrukturyzacyjny” :).
PS. Notabene nie tylko mi się udało. Ten sam egzamin zdał również niejaki Maciej Piłat, wcześniej absolwent M.B.A. Zbieżność nazwisk nieprzypadkowa :). Brawo Braciszku!
{ 2 comments… read them below or add one }
Gratulujemy. Niestety powszechna opinia o syndykach jest bardzo krzywdząca. W wielu przypadkach syndyk nie ma możliwości podejmowania działań społecznie oczekiwanych – tyczy się to zwłaszcza upadłości deweloperów, które często wypływają na szerokie medialne wody.
Święte słowa!
Pozdrawiam, WP