Tytuł nieco prowokacyjny. Lecz pracuję w swoim fachu dostatecznie długo, by móc powiązać pewne fakty, a następnie pokusić się o wyciągnięcie z nich określonych wniosków. Te zaś nie wyglądają zachęcająco dla osób, które zastanawiają się nad skorzystaniem z dobrodziejstwa upadłości konsumenckiej i związanej z nią możliwości oddłużenia.
Sądzę, że w stosunkowo niedalekiej przyszłości czekają nas zmiany, które będą miały na celu ograniczenie dostępu do upadłości konsumenckich.
Po pierwsze, sądy upadłościowe są kompletnie zakorkowane wnioskami o upadłość konsumencką. Liczba spraw w wydziałach upadłościowych wzrosła w okresie 2014 – 2017 przeciętnie o ok. 400 – 500%, przy zachowaniu z grubsza tej samej liczby etatów sędziowskich.
Coraz większa liczba wniosków jest nie tylko oddalana (co jest równoznaczne z odmową ogłoszenia upadłości – obecnie ok. 30 – 35 % z tendencją wzrostową), ale także zwracana z powodu niespełniania wymogów formalnych, czasami z całkowicie bzdurnych powodów (co nasuwa przypuszczenie, że w pierwszej kolejności sąd sprawdza, czy nie da się wniosku za wszelką cenę zwrócić bez rozpatrzenia).
Sami sędziowie za tego rodzaju sprawami nie przepadają. I trudno się dziwić. W końcu mowa tu o sędziach specjalizujących się w sprawach gospodarczych, z którą to specyfiką upadłości konsumenckie mają niewiele wspólnego.
Podobno w Ministerstwie Sprawiedliwości trwają prace nad nowelizacją przepisów o upadłości. Ponieważ planowanymi zmianami nikt się nie chwali, należy zakładać, że nie będą one przyjęte życzliwie przez ogół obywateli, ani też przez prawników.
Pamiętajmy, że przepisy dotyczące Prawa upadłościowego powstają co do zasady w Ministerstwie Sprawiedliwości, tam zaś ton i zakres pracy merytorycznej narzucają sędziowie delegowani do pełnienia funkcji urzędniczych.
Delegowanie sędziów do ministerstwa jest zresztą naszym krajowym fenomenem. Nie znam drugiego kraju Unii Europejskiej, gdzie sędzia może być jednocześnie urzędnikiem, nawet jeżeli w czasie pracy w ministerstwie nie wydaje wyroków. Pensje jednak pobiera dwie: urzędniczą i sędziowską.
Nadto wiewiórki donoszą nam, że urzędnicy państwowi wysokiego szczebla zlecili analizę wysokości kosztów postępowań upadłościowych ponoszonych przez Skarb Państwa. To oczywiste, że chodzi tu o upadłości konsumenckie, ponieważ upadłości przedsiębiorców finansowane są z majątku upadłych firm.
Jest też jasne, że każdy wynik takiej analizy będzie przemawiał przeciwko upadłościom konsumenckim. Urzędnicy nie biorą pod uwagę korzyści wynikających z tego, że osoby oddłużone wychodzą z szarej strefy, podejmują legalną pracę, konsumują towary i usługi – czyli płacą PIT i VAT – bo to trudno policzyć. Liczy się jedynie pozycja wydatków w budżecie na dany rok.
Wszystkie powyższe symptomy świadczą o tym, że czekają nas zmiany, w ten czy inny sposób prowadzące do ograniczenia możliwości ogłoszenia upadłości konsumenckich.
Obym się mylił. Pisałem o tym już kilkakrotnie, lecz napiszę jeszcze raz – upadłość konsumencka nie służy cwaniakom do tego, by wyłudzić pieniądze (pożyczki, kredyty itp.) i uniknąć odpowiedzialności. Jeżeli ktoś celowo, bądź wskutek niedbalstwa doprowadził swoje finanse do opłakanego stanu, to naprawdę trudno jest mu dziś ogłosić upadłość konsumencką. Jeżeli takie sytuacje od czasu do czasu miały miejsce (a pewnie miały), to mamy do czynienia z wypaczeniami.
Nie uzasadnia to jednak demontażu całego systemu, który jak dotąd, moim zdaniem, przyniósł na wszystkim więcej pożytku, niż szkody.
{ 0 comments… add one now }